s t r o n a   o   n a d z i e i












Mniej niż zero?




Dojrzała miłość to umiejętność takiego dobierania
słów i czynów, które pomagają drugiemu człowiekowi
stać się najpiękniejszą wersją samego siebie.
Marek Dziewiecki



Zauważyłam ostatnio dziwną prawidłowość. Mam sporo znajomych mężczyzn, przystojnych, inteligentnych i wykształconych, którzy mają także powodzenie u kobiet i spełniają się w pracy zawodowej, którą wykonują naprawdę dobrze. Mogłoby się więc wydawać, że powinni znać swoją wartość — a nawet można by się spodziewać, że grozi im zbytnia pewność siebie i zadzieranie nosa. Tymczasem większość z nich ma zaniżone poczucie własnej wartości: są niepewni siebie i szukają potwierdzenia, że się do czegoś nadają, wydaje im się, że nie są dobrzy w tym, co robią, a ich koledzy robią to lepiej. Największe trudności mają z akceptacją siebie jako mężczyzn, i to mimo że dziewczyny naprawdę się starają, jak potrafią, żeby im okazać swoje względy...

Przy tym nie jest to postawa na pokaz, mająca na celu zwrócenie na siebie uwagi i sprowokowanie otoczenia do wyrazów uznania. Jeżeli jeden znajomy, który z racji świetnego wykonywania obowiązków otrzymał awans na wysokie stanowisko, mówi mi ze smutkiem: „Ja się chyba w ogóle nie nadaję do tego, co robię, i nie powinienem pełnić mojej funkcji”, a inny, o nieprzeciętnie interesującej twarzy i wysportowany jak komandos, skarży się, że jest brzydki i nikomu nie może się podobać, to wiem, że są oni o tym zupełnie przekonani. I nawet oczywiste i znane im fakty, takie jak bardzo dobra opinia w miejscu pracy i zainteresowanie kobiet, nie są w stanie ich skłonić do bardziej realistycznego spojrzenia na siebie.

Dawniej uważano, że zaniżona samoocena jest specjalnością kobiet, a zwłaszcza dorastających dziewcząt. Dzisiaj dotyka w równej mierze i mężczyzn, i kobiety.


Nic z ciebie nie będzie

Myślę, że jest wiele powodów tego zjawiska. Na pewno przyczyniły się do niego gwałtowne przemiany ostatnich lat, które wielu osobom odebrały poczucie bezpieczeństwa, oraz nowe wzorce z Zachodu, nakazujące odnieść sukces, wygrać rywalizację z innymi, dorobić się i tak dalej. Niezależnie od tego zaniżona samoocena i brak poczucia własnej wartości są charakterystyczne dla dorosłych dzieci alkoholików oraz osób, które w dzieciństwie padły ofiarą przemocy ze strony najbliższych. Przy tym przemoc nie ogranicza się tylko do aktów agresji fizycznej, takich jak bicie, kopanie czy popychanie. Jest nią również wyzywanie, poniżanie, upokarzanie, zawstydzanie, wyśmiewanie, wmawianie choroby psychicznej, odmawianie uczuć, zainteresowania, szacunku, ciągła krytyka, groźby...

Osoby, które jako dzieci słyszały wciąż od rodziców: „Jesteś głupi”, „Do niczego się nie nadajesz”, „Nic z ciebie nie będzie”, „To przez ciebie mama jest nieszczęśliwa”, „Żałuję, że cię urodziłam”, „Gdybyś był grzeczniejszy, tata by nie odszedł”, zawsze czują się niepewne swojej wartości i łatwo wpędzają się w poczucie winy. Nie wierzą w siebie, czują się na cenzurowanym, wciąż muszą udowadniać sobie samym i swojemu otoczeniu, że do czegoś się nadają, że mają prawo do życia (jak w mądrej piosence „Mniej niż zero” zespołu Lady Pank: „Twoje miejsce na ziemi tłumaczy zaliczona matura na pięć”). Muszą też „zasługiwać” na miłość, bo nie czują się warte, żeby je kochano. Usiłują więc kupować akceptację odgadywaniem oczekiwań otoczenia, spełnianiem wszystkich próśb niezależnie od możliwości, zgłaszaniem się do wszelkich możliwych zadań...

Większość osób myśli, że te problemy dotyczą tylko dzieci z rodzin dysfunkcyjnych. Nie jest to prawda; przemoc słowną wobec dzieci stosuje zdecydowana większość rodziców, niezależnie od środowisk, z jakich się wywodzą. Jednak nawet jeśli rodzice nie wyzywają i poniżają swoich dzieci, to wystarczy, że są chłodni emocjonalnie i okazują im uczucia jedynie w nagrodę za dobre zachowanie i wyniki w nauce. Spora część moich znajomych była wychowywana w ten sposób i wielu z nich, mimo upływu wielu lat, nadal w głębi serca nie akceptuje siebie. Najgłębsze są rany zadawane przez najbliższych...


Szukanie swojej wartości

Sposoby na poprawę samopoczucia są różne: robienie kariery naukowej, pracoholizm, zbieranie książek czy znaczków, odchudzanie się i nadmierna troska o swój wygląd, wielogodzinne ćwiczenie na siłowni, pokazywanie znajomym własnoręcznie zrobionych dekoracji i zapraszanie ich na uroczyste obiady... Oczywiście większość tych zajęć jako taka jest dobra i pożyteczna, tylko że są one podejmowane głównie po to, aby udowodnić sobie, że się do czegoś nadaje. I nie na wiele to pomaga. Kuracja łagodzi objawy, ale nie likwiduje przyczyn. Brak wiary w siebie i nadmiernie krytyczna ocena efektów swojej pracy pozostają, obciążając psychicznie, wywołując przygnębienie, utrudniając normalne funkcjonowanie.

         

Do tego, aby mieć wpojone poczucie swojej godności i wartości, konieczne jest bowiem doznanie w dzieciństwie bezwarunkowej miłości matki i ojca. Bez niej nie będziemy ufali, że jesteśmy godni miłości tylko dlatego, że jesteśmy, i tacy, jacy jesteśmy — a nie jacy chcielibyśmy być... Oczywiście rodzice muszą dziecko wychowywać, ale chodzi o to, że nie wolno uzależniać okazywania miłości do dziecka od tego, czy spełnia ono nasze wymagania. Należy się tak zachowywać, aby dziecko rozumiało, że owszem, malowanie po ścianach i ciągnięcie za włosy młodszej siostry jest niedozwolone i spotyka się z przykrymi konsekwencjami, natomiast ono samo jest kochane i akceptowane. Złe jest zachowanie Madzi czy Jacusia, a nie sama Madzia czy Jacuś. Wbrew pozorom dzieci doskonale wyczuwają tę różnicę.

Nie ma nic lepszego dla rozwoju dziecka niż kochająca i czuła, ale niezaborcza matka oraz ojciec, który imponuje dziecku, wywołuje w nim pragnienie naśladowania go, stawia mu kolejne zadania dostosowane do jego możliwości i nagradza za ich wykonanie... Wskazówki można znaleźć w rewelacyjnej książce Adele Faber i Elaine Mazlish pt. „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły”. Wbrew tytułowi nie dotyczy ona tylko dzieci i rodziców i naprawdę warto ją przeczytać.

Oprócz rodziców są także inne osoby, które mogą swoim zachowaniem zniszczyć nasze poczucie wartości: to ci, na których akceptacji bardzo nam zależało, którzy byli dla nas autorytetami: krewni, ulubieni nauczyciele i rówieśnicy. Mam znajomego, z którego dzieci w szkole wyśmiewały się, że jest gruby. Od tego czasu minęło wiele lat. Fakt, ma trochę nadwagi, ale jest naprawdę atrakcyjnym i fascynującym mężczyzną. Nie tracę nadziei, że kiedyś to dostrzeże...


Prawdziwa pokora — prawdziwa samoocena

Niektóre osoby usprawiedliwiają zaniżanie swojej wartości chrześcijańską pokorą, gdyż myślą, że polega ona na ocenianiu siebie niżej od innych osób. Otóż jest to błędne. W pokorze nie chodzi o to, żeby zaniżać swoją wartość wbrew faktom; byłoby to po prostu kłamstwem. Jeżeli potrafimy coś zrobić — na przykład zaśpiewać — lepiej niż koleżanka czy kolega, to nie ma powodu, by temu zaprzeczać. Kiedy zaś coś wychodzi nam słabo, to także powinniśmy umieć to uznać i nie czuć się z tego powodu gorsi.

A więc pokora to tak naprawdę realistyczne widzenie siebie, znajomość swoich dobrych i złych stron. A także świadomość, komu naprawdę zawdzięczamy nasze sukcesy. Trzymając się przykładu ze śpiewem, dobry słuch i głos jest darem Pana Boga, a wykształcenie muzyczne — zasługą rodziców i nauczycieli, którzy o nie zadbali — i to dzięki nim możemy ładnie śpiewać. Nie jesteśmy z tego powodu więcej warci od kolegów (a z kolei ci, którzy śpiewają lepiej od nas, nie są więcej warci od nas). Powinniśmy natomiast cieszyć się ze swojego talentu i rozumieć, że zobowiązuje on nas do dziękowania za niego i obdarowywania nim innych: a więc śpiewajmy na chwałę Bożą i dla przyjemności własnej i słuchaczy.

Co więcej, zaniżanie własnej wartości jest tak naprawdę subtelną formą grzechu. Każda istota żywa i każda rzecz zostały stworzone przez Boga celowo i z miłości, jako piękne i dobre, i nie są w stanie tego zepsuć żadne grzechy i zło — a sensem ich istnienia jest głoszenie chwały Bożej. Jeżeli nie chcemy widzieć dobra i piękna, które są w nas obecne, to tym samym krytykujemy Boże dzieło, negatywnie je osądzamy, nie dziękujemy za nie i nie uwielbiamy Pana Boga. Oczywiście byłoby jeszcze gorzej, gdybyśmy utrzymywali otoczenie w przekonaniu, że czegoś nie umiemy, bo nam się nie chce tego robić albo bardzo lubimy być proszeni...


Codziennie jeden komplement

Większość z nas rzadko chwali swoich najbliższych, natomiast wytyka im wszelkie możliwe błędy. Pewnie sami nie zdajemy sobie sprawy, jak często wysyłamy komunikaty negatywne, podważające wartość bliskich nam osób. „Znowu rozlałeś mleko”, „Nie wytarłeś butów”, „Spójrz na swojego brata, dlaczego nie możesz być taka jak on?”, „Syn Michalaków świetnie sobie radzi ze swoją firmą, a ty?”, „Ile można się pindrzyć? Znowu się przez ciebie spóźnimy”, „Wynieś wreszcie śmieci! Zawsze muszę ci przypominać”, „O czym ty myślisz? Nigdy mnie nie słuchasz”. Zawsze, nigdy, znowu... Warto kiedyś poświęcić jeden dzień na notowanie wszystkich takich wypowiedzi... a następnie rozpocząć pracę nad zmianą nawyków.

Wielka święta i niezwykle mądra kobieta, Katarzyna Sieneńska, powiedziała, że trzeba okazywać ludziom miłość, bo są stworzeni z miłości i bez miłości umierają. Jest to głęboka prawda: żeby bowiem siebie akceptować i kochać, trzeba najpierw zaznać miłości i akceptacji od innych. Warto więc poszukać w sobie odwagi i zacząć okazywać ludziom na co dzień naszą akceptację, uznanie, podziw, aby w ten sposób rozwijać w nich poczucie wartości. Niedawno jedna pani psycholog zaleciła całkiem poważnie, że mamy pewnej koleżance mówić codziennie jeden komplement. Doprawdy nie spodziewałam się, że ta prosta metoda jest aż tak skuteczna!

Codziennie są tysiące okazji: można pogratulować awansu, podarować bez powodu drobny prezent, uśmiechnąć się szeroko do kogoś — odkryłam kiedyś, że wystarczy jeden uśmiech, żeby wskrzesić człowieka... Jeśli ktoś zrobi coś dobrze, to zauważyć, pochwalić, podziękować. Wyrazić uznanie dla jego umiejętności, powiedzieć, że zlecamy coś właśnie jemu, bo mamy do niego zaufanie i wiemy, że na pewno zrobi to dobrze. Dowiedzieć się, czym się dana osoba interesuje, co ją ożywia, i zapytać ją o to, aby miała okazję opowiedzieć o tym, zabłysnąć. Powiedzieć, że ładnie wygląda — wbrew pozorom mężczyźni też potrzebują komplementów.

Nie bójmy się niechętnych reakcji, nie bądźmy zazdrośni o pochwały przeznaczone dla innych osób, obdarowujmy hojnie własnymi wyrazami uznania. To się „opłaci” — ludzie, którzy są szczęśliwi i znają swoją wartość, zaczynają także lepiej traktować ludzi wokół siebie. Rozdawane przez nas dobro wróci do nas zwielokrotnione...



Więcej na podobny temat można przeczytać w tekście pt. „Jak wygonić toksyczny wstyd”.



Luty 2007





Jeśli masz ochotę skontaktować się ze mną w sprawie tego tekstu lub jakiejkolwiek innej, napisz na adres: nadzieja@nadzieja.webd.pl